Zawsze przyjeżdżali czarną „Wołgą”. Było ich pięciu. Dwóch zostawało w samochodzie, a trzech po wyłamaniu drzwi wchodziło do mieszkania. Bili księdza, czasami do nieprzytomności grożąc, aby w swych wypowiedziach nie podejmował spraw politycznych. Ksiądz zanim tracił świadomość szeptał jedynie czasami „O Jezu, O Jezu”.
Męczennik za wiarę, Sługa Boży ksiądz Roman Kotlarz zmarł 18 sierpnia 1976 roku. Uczestnik i świadek „Radomskiego czerwca” upominał się o osoby represjonowane. Sam został wielokrotnie pobity przez „nieznanych sprawców” – Plecy miał sine i czarne jak sutanna – mówili po latach świadkowie.
Ministrantem był od dziecka
Przyszły obrońca wiary, niezłomny duchowny urodził się w 17 października 1928 w Koniemłotach w dawnym województwie kieleckim w gminie Staszów. Kilkanaście dni później, dwunastego listopada w miejscowej parafii Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny został ochrzczony. Cale swoje dzieciństwo spędził w rodzinnej wiosce, gdzie uczęszczał do szkoły podstawowej. Już w czasie okupacji niemieckiej kontynuował naukę na tajnych kompletach w Staszowie. Ukończył tam, pierwszą i drugą klasę gimnazjalną. W połowie sierpnia 1944 roku w związku z działaniami wojennymi wraz z rodziną został wysiedlony w rejon Połańca.
W 1947 roku w Busku – Zdroju uzyskał tzw. „małą maturę”, czyli świadectwo ukończenia czterech klas gimnazjalnych. Już wok później rozpoczął naukę w Seminarium Duchownym w Sandomierzu. Wkrótce jednak na własną prośbę przeniósł się do Krakowa. Tam również w 1949 roku studiując jednocześnie w seminarium zdał egzamin dojrzałości stopnia licealnego. Niestety na drugim roku studiów, gdy przywdział już suknię duchowną musiał przerwać naukę ze względu na zły stan zdrowia. Od tej pory problemy zdrowotne już na stałe towarzyszyły mu w jego dalszej drodze wpierw na ścieżce powołania, a później na drodze kapłańskiej. Ostatecznie święcenia prezbiteriatu otrzymał w 1954 roku w katedrze sandomierskiej z rąk ks. bp. Jana Kantego Lorka.
Jak podkreślają jego najbliżsi, w tym rodzina decyzja o wybraniu niełatwej drogi posługi kapłańskiej towarzyszyła mu już od najmłodszych lat. Jego siostra Michalina Kawalec wspominała, że „był księdzem już od najmłodszych lat”.
– W dzieciństwie już się bawił, czy tam w pole poszedł, to tylko z książką, modlił się, z dziećmi się bawił, do ołtarza szykował i bawił się za księdza, odprawiał niby to msze już od dzieciństwa. Później, gdy już poszedł do szkoły, to wiecznie chodził do kościoła, ministrantem był od dzieciństwa – wspominała Michalina Kawalec, siostra późniejszego księdza Romana Kotlarza.
To zaczęło się w Szydłowcu
Ksiądz Roman Kotlarz na swoją pierwszą posługę kapłańską został skierowany do parafii pod wezwaniem Św. Zygmunta w Szydłowcu. Działalność kaznodziejska i wprost niezwykłe zdolności oratorskie już na początku pobytu duchownego w Szydłowcu wzbudziły wzmożone zainteresowanie miejscowych władz. Podczas jednej z mszy ksiądz Kotlarz mówiąc o nauczycielach miał rzekomo nazwać ich „bałwochwalcami”. Obrażenie nauczyciele złożyli skargę do miejscowego prezydium. Sprawa w końcu trafiła do Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach, która wystosowała oficjalne pismo protestacyjne do Kurii Diecezjalnej w Sandomierzu.
– Prezydium WRN na zasadzie art. 6 dekretu z 9 lutego 1956 roku o obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych zwróci się do Kurii o usunięcie wymienionego ze stanowiska kościelnego, względnie o skierowanie tej sprawy na drogę sądową – czytamy między innymi w piśmie Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach z dnia 17 stycznia 1956 roku. W archiwach brak jest potwierdzenia, czy była to pierwsza „kolizja” księdza Romana Kotlarza z ówczesnym prawem. Nie mniej sołtys wsi Trablice, Andrzej Jakubiak, który w późniejszych latach przyjaźnił się z księdzem powiedział, że znacznie wcześniej, bo już za Stalina młody wikary stając w obronie wiary trzy dni i trzy noce spędził w areszcie, gdzie podawano mu tylko czarną kawę zbożową. Faktem jest, że w wyniku protestów i nacisków władz biskup przeniósł młodego i niepokornego wobec postępującej sowietyzacji wikariusza do parafii pod wezwaniem Św. Mikołaja w Żarnowie. Tu również, późniejszy Sługa Boży długo „nie zagrzał miejsca”. Płomienne i patriotyczne kazania, obrona nauki religii w szkołach mocno kolidowały se stanowiskiem władz. Do Kurii trafiały kolejne upomnienia i ostrzeżenia. I kolejny już raz władze zwierzchnie przeniosły księdza. Na nic zdało się podpisane przez kilkuset parafian pismo w obronie księdza. Kolejna parafia, to Koprzywnica i kościół pod wezwaniem Św. Floriana. Tutaj również miejscowe władze świeckie miały poważne zastrzeżenia do jego nominacji. 20 maja 1959 roku na ręce ordynariusza Diecezji Sandomierskiej k. bp. Jana Kantego Lorka trafiło kolejne pismo z WRN w Kielcach domagające się bezzwłocznego odwołania księdza Kotlarza z Koprzywnicy. Zawiązał się nawet Komitet Społeczny Obrony Księdza Romana Kotlarza, który w różnych sposób, nie bacząc na represje starał się zmienić wpłynąć na decyzję władz świeckich. Biskup jednak obawiając się eskalacji konfliktu i chcąc jednocześnie bronić swojego niepokornego wikariusza przeniósł go do parafii pod wezwaniem Św. Leonarda w Mircu niedaleko Starachowic. Jak podkreślają świadkowie pobyt w tej wspólnocie parafialnej był jednym z najspokojniejszych okresów w historii księdza Romana Kotlarza. Niestety ponownie dały o sobie znać problemy zdrowotne. W styczniu 1961 roku w starachowickim szpitalu przeszedł poważną operację. Na rekonwalescencję udał się do Zakopanego. W międzyczasie był jeszcze wikariuszem w Kunowie oraz Nowej Słupi. Ostatnim przystankiem na drodze duszpasterskiej niezłomnego kapłana był Pelagów i parafia pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, do której przybył w 1961.
Pelagów – życie codzienne
Już w dwa lata to przybyciu do Pelagowa ksiądz Roman Kotlarz podjął posługę duszpasterską w Wojewódzkim Szpitalu Psychiatrycznym w Krychnowicach. Odwiedzał chorych 203 razy w tygodniu i odprawiał dla nich Mszę Świętą w szpitalnej stołówce. Kaplicy, bowiem w szpitalu nie było. W swojej posłudze duszpasterskiej był bardzo dobrze oceniany przez swoich zwierzchników. Dziekan Dekanatu Radomskiego ks. Stanisław Sikorski napisał, że chorzy „ (…) w parafii są zaopatrywani według potrzeb. Ks. proboszcz (Roman Kotlarz) wezwany, natychmiast służy. Czyni to pieszo, rowerem lub furmanką. Nadto w swojej gorliwości odwiedza swych byłych parafian na terenie całej Polski” – pisał w protokole z wizyty dekanalnej ksiądz Stanisław Sikorski. Oprócz tego będąc już proboszczem bardzo mocno zaangażował się w przykościelną działalność społeczną. Organizował m.in. dożynki parafialne, które cieszyły się bardzo dużą popularnością oraz zainicjował powstawanie nowych grup parafialnych. Oczywiście taka działalność drażniła władze świeckie. W związku z tym, że przeniesienie proboszcza nie wchodziło już w rachubę, to postanowiono gnębić księdza karami finansowymi. I tak na przykład naliczano mu dodatkowy podatek od budynku kancelarii, której parafia nie posiadała. W 1963 toku wyliczono podatek dochodowy na kwotę 621 złotych, gdy dochody wyniosły raptem niespełna 300 złotych. Należy jednocześnie przyznać, że dochody parafii były bardzo niskie. Ksiądz Kotlarz nie przykładał zbyt wielkiej wagi do finansów. Często nie pobierał ofiar pieniężnych za celebrowane intencje jak śluby, chrzty, czy pogrzeby. Bywało, że zalegał nawet z należnymi opłatami do Kurii. Oprócz tego na jego barkach spoczywały prace gospodarcze i porządkowe. Nie miał, bowiem żadnego pomocnika. Ksiądz mimo problemów z żołądkiem, które były główną przyczyną jego słabego stanu zdrowia – 1960 i 1961 roku przeszedł dwie operacje – nie przykładał również zbyt dużej wagi do posiłków mimo, że lekarze zalecili mu ścisłą dietę. Obiady, gdy już znalazł czas na ten podstawowy posiłek w ciągu dnia spożywał głównie w stołówce prowadzonej przez siostry zakonne przy kościele Św. Jana Chrzciciela w Radomiu, a czasami zapraszany był przez swych parafian.
Pelagów – życie naznaczone cierpieniem
Mimo tak wielu obowiązków i ciągle pogarszającego się stanu zdrowia ksiądz nie zaprzestał swojej działalności kaznodziejskiej, dając temu wyraz w patriotycznych kazaniach. Oczywiście nie uszło to uwadze miejscowych władz.
– Wydział do Spraw Wyznań Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach zawiadamia, że zostało wszczęte z urzędu postępowanie w sprawie szkodliwej dla państwa działalności ks. Romana Kotlarza z Pelagowa, powiat Radom – czytamy w jednym z pism. Jednocześnie księdza zaczęli nawiedzać „smutni panowie”. W późniejszych latach już po 1990 roku mówili o tym mieszkańcy Pelagowa, świadkowie tych wydarzeń.
– Byłam sąsiadką księdza Kotlarza. Byli z pięć razy. Przy plebanii był modrzew. I po tym drzewie jeden wszedł. Już był na balkonie a ksiądz spał na górze. Gdy usłyszał łomot, to uciekł boso po śniegu. Jego chcieli koniecznie złapać – mówiła jedna z mieszkanek Pelagowa. Niestety ksiądz nie zawsze zdążył uciec. Pobicia i to aż do utraty przytomności stawały się coraz częstsze.
Gdy w 24 czerwca 1976 roku premier Piotr Jaroszewicz przedstawił plan podwyżek średnio o 69% w kraju doszło do protestów. Już następnego dnia, 25 czerwca zastrajkowali robotnicy z Radomia, Ursusa i Płocka. Tego dnia wśród protestujących na ulicach Radomia znalazł się ksiądz Kotlarz. U zbiegu ulicy Rwańskiej z placem Św. Kazimierza przy, którym znajduje się kościół Trójcy Świętej spotkał kolumnę robotników. Ksiądz ze stopni kościoła Św. Trójcy pozdrawiał i błogosławił robotników słowami „Matko Najświętsza, któraś pod krzyżem stała, pobłogosław tym dzieciom, które pragną chleba powszedniego”. Następnie szedł razem z robotnikami. Po powrocie do Pelagowa przejęty tym co, zobaczył na ulicach robotniczego Radomia mówił podczas swoich kazań: „Najmilsi, razem z wami byłem obecny na ulicach miasta Radomia, błogosławiłem wasze szeregi, wasze trudy, wasze słuszne prawa. (…) Ukochani, jesteśmy zobowiązani wobec tych naszych braci Polaków, którzy w tej chwili ogromne cierpią katorgi. Nie wolno nam milczeć, nie wolno nam nie modlić się za nich. (…) Chleba naszego powszedniego daj nam, tak wołał Radom, tak żeśmy wspólnie wołali razem. Ja z wami. (…)”. Taka postawa niezłomnego księdza dodatkowo „zmobilizowała smutnych panów”. Ich wizyty były coraz częstsze a ksiądz był okrutnie bity. „Zawsze przyjeżdżali czarną „Wołgą”. Było ich pięciu. Dwóch zostawało w samochodzie, a trzech po wyłamaniu drzwi wchodziło do mieszkania. Bili księdza, czasami do nieprzytomności grożąc, aby w swych wypowiedziach nie podejmował spraw politycznych. Ksiądz zanim tracił świadomość szeptał jedynie czasami „O Jezu, O Jezu”. Innym razem powiedzieli mu: „Bijemy cię za to, że robotników bałamucił. W głowach im poprzewracałeś”. Podczas kolejnej „wizyty” „Bili go od jednego do drugiego – jeden uderzał, ksiądz pchnięty trafiał na drugiego a tamten mu poprawiał”. Czasami dodawali, aby nic nikomu nie mówił, bo jeszcze przyjdą i mu poprawią. Swoje katusze ksiądz znosił w osamotnieniu. Ostatnia ich wizyta miała przebieg najbardziej dramatyczny dramatyczny. Ksiądz Roman Kotlarz został pobity do nieprzytomności. Gdy odzyskał świadomość próbował wyczołgać się przed plebanię. Wtedy jeden z oprawców wrócił i kolejny raz pobił duchownego. Według sporządzonych akt już po 1990 roku „specjalnością” tego funkcjonariusza MO było zwijanie ofiar w dywan i bicie tak, aby nie było śladów.
Ostatnią Mszę Świętą ksiądz Roman Kotlarz odprawiał 15 sierpnia 1976 roku. W trakcie nabożeństwa nagle osłabł i z okrzykiem „Mato ratuj” stracił przytomność. Następnego dnia został przyjęty do szpitala z rozpoznaniem „nerwicy uogólnionej” – 16 sierpnia 1976 roku zorientowany w miejscu, czasie, sytuacji i otoczeniu. Widoczne drżenie całego ciała – można przeczytać w dokumentacji medycznej.
Dwa dni później, 18 sierpnia 1976 roku o godzinie 8.00 ksiądz Roman Kotlarz wydał ostatnie tchnienie. 20 i 21 sierpnia 1976 odbyły się uroczystości pogrzebowe, najpierw w Pelagowie, a potem w Koniemłotach. W 2018 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny księdza Romana Kotlarza. Po mszy rozpoczynającej proces jego beatyfikacji 1 grudnia 2018 roku przysługuje mu tytuł Sługi Bożego.
ROMAN FIDO