Adam Kszczot

Ma 35 lat. Polski lekkoatleta, specjalizujący się w biegu na 800 metrów. Wielokrotny medalista mistrzostw Europy, halowych mistrzostw Europy, mistrzostw świata oraz halowych mistrzostw świata. Reprezentował Polskę na drużynowym czempionacie Starego Kontynentu oraz w meczach międzypaństwowych. Autor książki pod tytułem „W pogoni za mistrzem”.

 

Po karierze sportowej czas na nowe życie

Wybitny lekkoatleta Adam Kszczot jest dziś mówca motywacyjnym, a za sobą pierwszą książkę i… uczestnictwo w „Tańcu z Gwiazdami”

– Niedawno oznajmił pan, że kończy karierę. Było to duże zaskoczenie dla wszystkich, kibiców i całego środowiska sportowego. Łatwo się teraz przestawić na zupełnie inny tryb życia?  

Nie jest łatwo, ale człowiek, zwłaszcza sportowiec musi być zawsze gotowy na ten koniec. Trzeba mieć świadomość, że sport może się skończyć w każdym momencie, choćby z powodu choroby, czy nagłej kontuzji. Ja miałem tą przyjemność, że to ja wybrałem i sam zdecydowałem kiedy chciałbym skończyć uprawiać sport. Przygotowywałem się już jakiś czas do tego, że to zakończenie kiedyś nastąpi i nieuchronnie się zbliża. Nie spodziewałem się jedynie, że będzie to rok 2022. Bardziej liczyłem na to, że zdołam jeszcze wystartować na olimpiadzie w Paryżu i potem rok 2024 będzie dla mnie tym ostatnim. Zresztą pożegnałem się oficjalnie 14 lutego, ale w planach miałem jeszcze cztery starty. Więc to się nie działo z dnia na dzień. Na wszystko musiałem być gotowy.  Wziąłem rozwód ze startami zawodowymi, ale nie wziąłem rozwodu ze sportem. Myślę, że płynnie wszedłem w kolejny etap swojej przygody ze sportem. Działam dla portalu bieganie.pl, komentuję imprezy w Polsacie. To mnie napędza, daje mi dodatkowego kopa. Wykorzystuję tam swoje doświadczenie. Również jako trener motywator.

Ale nie ma już tego ciężkiego treningu, tego potu, który towarzyszył panu wiele lat.

– Ale to nie jest ciężki zawód ja nigdy tego tak nie odbierałem. Sport to najłatwiejszy zawód świata. Robisz to co kochasz, co sprawia ci przyjemność, a dopiero gdzieś na końcu są te satysfakcje finansowe. Ja robię od lat to co lubię i jeszcze mi za to płacą. Choć muszę przyznać, że bywały takie dni, że nie było kolorowo. Bywały porażki, bywały ciężkie chwile, lały się łzy. Ale człowiek budził się następnego dnia i mówił sobie, „dobra wstawaj, dasz radę”.

Jak zaczęła się pańska przygoda ze sportem? Od dzieciństwa pan biegał?

– Żartuję sobie często, że byłem najmłodszy w domu, miałem starsze rodzeństwo i żeby za nimi nadążyć, to musiałem nauczyć się szybko biegać. Zaczęło się od piłki nożnej. Kopałem tak jak wielu moich rówieśników, ale nauczyciele wychowania fizycznego gdzieś odkrywali we mnie jakiś potencjał do biegania. Rozwijało się to latami. Ja pochodzę z wioski, która liczy jakieś 30 domów. Gdy zdobyłem pierwszy medal, to ja byłem bardzo szczęśliwy, że ja chłopak z małej wsi mogę osiągnąć tak dużo. 

Był pan gościem Gali Mistrzów Sportu w Radomiu, którą organizowało Starostwo Powiatowe w Radomiu. Wręczał pan nagrody młodym talentom. Myśli pan, że tego typu imprezy pomagają sportowcom, dają bodźca do jeszcze lepszego treningu?  

– To są ich pierwsze tego imprezy, kiedy przekonują się, że sport, to jest społeczność i to co robią ma sens. Nie chodzi już nawet o to, że ktoś ich zauważył, bo oni przez social media chwalą się sukcesami i w komentarzach odbierają gratulacje. Oni tego już zbytnio nie potrzebują. Nie trzeba im dodatkowego poklasku. Znacznie bardziej potrzebują tego, żeby społeczność była i zebrała się w jednym miejscu. Większość tych uczestników mogła być w domu, w pracy, ale są na widowni i tak się rodzi sport. Ja wiele lat temu bardzo doceniałem to, że jechałem na jakieś zawody i moja rodzina potrafiła przejechać wiele kilometrów, aby obejrzeć mnie na bieżni. Oby jak najwięcej takich imprez i takich ludzi.

Co pan dziś mówi tym młodym ludziom, którzy stoją na starcie i są bardzo zestresowani?

– Stres jest zawsze. Jest nieodłącznym towarzyszem. Przychodzą różne myśli do głowy, „co ja tu robię”, „co się stanie, gdy nie wygram”. I jeśli jest stres i są takie myśli…to dobrze, bo oznacza to, że ci zależy. To jest już połowa sukcesu, bo jeśli ci zależy to dasz z siebie wszystko. Teraz druga połowa sukcesu, jak ty sobie z tym stresem poradzisz i czy będziesz potrafił przekuć go na dobry wynik. Trzeba nauczyć się zarządzać tym stresem i zaliczyć najlepszy start na jaki zostaliśmy przygotowani. Stres ma nas napędzać, dodawać siły.

Zdarza się panu jeszcze wyjść, pobiegać, potrenować?

– Owszem i to dość regularnie. Choć przez udział w programie „Taniec z Gwiazdami” musiałem trochę zrezygnować z moich aktywności sportowych. Po pięciu, sześciu godzinach treningów tanecznych, nie ma już tyle czasu na bieganie, ale myślę, że wkrótce wystartuję gdzie na „dyszkę” i zaliczę jakiś półmaraton. To jest miłość na całe życie. Ktoś kto biega, ten będzie to robił całe życie. Znam takich co zaczęli biegać po sześćdziesiątce i dalej to robią, są zdrowi i szczęśliwi. To zaraz po chodzeniu i raczkowaniu jest najprostsza czynność. Jeśli to sprawia przyjemność to jest pięknie.

Wspomniał pan o „Tańcu z Gwiazdami”. Już kiedyś pan tańczył?

– Decyzja nie była łatwa, zwłaszcza logistycznie, gdy ma się żonę i dwójkę dzieci. Jednak przygotowania do każdego programu to masa czasochłonnych treningów. Bardzo dużo czasu spędziłem w studiu telewizyjnym oraz na treningach. Wcześniej nigdy jednak nie tańczyłem, więc poznawałem to wszystko od początku. Uczyłem się chodzić, stawiać kroki.

Taniec jest łatwiejszy niż bieganie?

– Wszystko jest proste dopóki nie zacznie się tego robić. W tańcu odkrywam siebie jako człowieka. Poznaję swój organizm, swoje ciało na nowo i to jest bardzo piękne. Ten program to jest tak duże wyzwanie, że to jest całkowite wyjście ze strefy komfortu, ale tylko wtedy można się rozwijać, a ja zawsze chcę się rozwijać.

Niedawno wyszła pańska książka „W pogoni za mistrzem”. O czym opowiada?

– Trochę o mnie, o moim życiu, rodzinie, jak wygląda moje codzienne życie, ale jest przede wszystkim o sporcie. Dedykowana jest między innymi młodym sportowcom, aby mogli pokonywać swoje bariery. Karierę sportową zakończyłem słowami: „Kochanie, Tata wraca do domu”. Stawiając na pierwszym miejscu życie rodzinne. Moja wielka miłość do sportu doprowadziła mnie do mistrzowskiej drogi, której życzę z całego serca wszystkim czytelnikom. Wiele musiało się zmienić w życiu chłopca z malutkiej wsi o wdzięcznej nazwie Konstantynów, aż do Mistrza Świata i Europy. Odkrywam tam historią z zaplecza osiągania mistrzostwa, a nawet trudne relacje z bliskimi oraz Trenerami. Czytelnicy sami mogą ocenić, czy była to łatwa droga do sukcesów sportowych.

 

Skip to content