Wioletta Fijałkowska założyła w szkole w Guzowie dziecięcy zespół ludowy „Guzowianki”. Nie przypuszczała, że ich przeboje będą mieć miliony wyświetleń, a na koncerty przyjeżdżać będą fani z całej Polski. Dziś każdy chce grać i śpiewać w tym zespole.  

   

Pochodzi pani z Guzowa?

– Z pokolenia na pokolenia. Szkołę tutejszą budował mój dziadek. Był jej dyrektorem, a uczyła tutaj również moja babcia. Przeprowadzili się do pobliskiego domu nauczyciela. Mama również była nauczycielką i ja też zostałam nauczycielką języka angielskiego. 

– To nie uczy pani muzyki?

– Przyznam szczerze, że mam kwalifikacje i czasem w zastępstwie uczę muzyki, ale wolałabym ten przedmiot uczyć swoim tokiem i programem.  

Więc jak to się wszystko zaczęło u pani?  

– Byłam zawsze poniekąd skazana na muzykę. Tata miał swoją kapelę ludową, grywał w niej i często próby odbywały się u nas w domu. Przyjeżdżali różni muzycy, z przeróżnych kapel i zakątków regionu. Moi bracia też są muzykami. Od najmłodszych lat byłam angażowana w muzykę. Jeździłam na różne występy. Jednak dopiero, gdy założyłam swoją rodzinę, zaczęłam uczyć w szkole to postanowiłam w szkole założyć zespół. Chciałam coś zrobić po swojemu. 

Od jakiego instrumentu pani zaczęła swoją muzyczną edukację?     

– Chodziłam do szkoły muzycznej i uczyłam się grać na flecie poprzecznym. Trzy lata temu zaczęłam grać na mandolinie. Była gitara, ukulele, a teraz jest mandolina. Taka była potrzeba, bo muszę mieć usta wolne, a przecież grając na flecie nie można mówić, podpowiadać.  

Miała pani świadomość tego, że po kilku latach ten zespół będzie miał aż tak dużą popularność?

– Ależ skąd. Zespół złożony z uczniów założyliśmy, aby zaangażować dzieci w muzykę, aby mogły występować na szkolnych uroczystościach. Chcieliśmy po prostu dobrze się bawić. Trafialiśmy na różnych ciekawych ludzi, którzy nas wspierali i motywowali i zachęcali do tego, aby pójść przed siebie. Ja jestem bardzo ambitna i chciałam być w tym wszystkim coraz lepsza. Trafialiśmy do jednego studia, potem do kolejnego i tak się to wszystko rozrastało i wokół nas robiło się coraz głośniej.   

Skąd w ogóle pomysł, aby iść w „ludowiznę”. Przecież młodzi ludzie wolą sobie zespół rockowy założyć niż śpiewać muzykę naszych dziadków. 

Dla mnie było to było naturalne, bo ja się wychowałam wśród muzyków tworzących takie klimaty. Ja uwielbiam tą muzykę, a także tradycję i historię. Kiedy zakładałam Guzowianki, chodziło nie tylko o muzykę, ale też o rozwój tych młodych ludzi na kilku płaszczyznach. Oni poznają teraz historię, mają możliwość podróżować, znają tradycje regionalne, a poprzez grę w teledyskach mogą posmakować autorstwa. 

Ciężko jest namówić dzieci i młodzież do uczestniczenia w zespole? 

Na początku muszę przyznać, że nie było łatwo. Dopiero po jakimś czasie, kiedy zaczęliśmy nagrywać teledyski, gdy zaczęło być coraz głośniej wokół zespołu, przybywało uczestników i jest coraz więcej chętnych do śpiewu i tańca. Teraz piszą do nas rodzice z całej Polski. Przysyłają nagrania swoich dzieci i dzwonią z informacją, że ich pociecha chce zostać
„Guzowianką”. Utworzyłam zespół „Małe Guzowianki”. Jest tam grupa 50 dzieciaków. One tam się uczą, szykują do bycia tą „Guzowianką”. Nie każdy się nadaje, ale ta muzyka jest skoczna, wesoła, teledyski są fajne, kolorowe, że każdy chce spróbować i być razem z nami. 

Czyli już nie trzeba mieszkać w Guzowie, aby być zespole?

– Przyjeżdzają dzieci z całego regionu radomskiego, a nawet spod Warszawy, czy ze Skarżyska Kamiennej.

Duża jest rotacja w zespole? Jedni odchodzą, przychodzą inni?

Niekoniecznie. Mamy dziewczyny, które już powyjeżdżały na studia, założyły swoje rodziny, ale w weekend wracają i jeżdżą z nami na koncerty.  

Jeden z waszych teledysków ma 13 milionów wyświetleń w serwisie Youtube. To zaczyna być poważne granie.  

– Zgadza się. Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy. Mamy fajnych muzyków, jeżdżą z nami moi bracia, ale żadne z nas nigdy nie nazwało się profesjonalistą. My sobie tak graliśmy, że czasem ktoś się pomyli, żeby czasem jest wesoło. Tymczasem jedziemy na koncerty. Ludzie tańczą pod sceną, bawią się, chcą robić sobie z nami zdjęcia. Nie spodziewaliśmy się takiej popularności. Nie przypuszczaliśmy.

Jesteście chyba fenomenem, że regionalną muzyką trafiacie tak odważnie i mocno do odbiorcy?

To dlatego, że ludzie tęsknią za dawnymi rytmami, starymi instrumentami, folklorem. Żeby trafić do młodszego pokolenia, to staramy się właśnie wplatać trochę teraźniejszości i jest dobry bit i coraz więcej nowoczesnego brzmienia. Do tego wszystkiego piękne, kolorowe, wymalowane i uśmiechnięte dziewczyny, w ślicznych strojach ludowych. To musi trafiać do serc odbiorcy. 

Wasze stroje też są tradycyjne, z Guzowa, związane z powiatem szydłowieckim, czy ziemią radomską?

Niestety nie. Szukaliśmy w okolicy strojów regionalnych i trafiliśmy na zespoły opoczyńskie, które miały swoje stroje ludowe, ale my chcieliśmy mieć coś swojego, co nas wyróżnia. Znalazłam gdzieś stroje radomskie. Były w kolorach bordowo – białych i dodaliśmy tego coś swojego. W planach mamy właśnie zrobić swój wzór, własny autorski chaft.  

Ma pani dwóch nastoletnich synów. Nie poszli w ślady mamy, dziadka i wujków?

– Lubią muzykę, lubią grać, ale nie chcą publicznie występować. Jeden gra na wiolonczeli, drugi na pianinie. Lubią w domu grać. Być może kiedyś to się zmieni. W każdym razie ja ich nie zmuszam. Publicznie występują tylko na arenach sportowych. Sami zdecydują o sobie. Jeden gra w siatkówkę, drugi w piłkę nożną.

Powstała Fundacja Guzowianki. W jakim celu?

Założyliśmy fundację z siedzibą Wierzbicy, po to, aby można było nas wspierać. Na razie jednak nigdzie nie chodzę i nie proszę o pieniądze…bo nie umiem. Pewnie przydałby nam się jakiś menager, który pomógłby nam zdobyć środki. Póki co potrafimy uczciwie zarobić na siebie. 

Nie zatrzymujecie się i chciałbym wiedzieć co przed wami?

Chcemy się rozwijać, zamierzamy dalej koncertować i przede wszystkim nagrywać teledyski. Chcemy zapraszać i nagrywać z innymi zespołami. Niedawno mieliśmy okazję na teledysku współpracować z zespołem z Podlasia. To było fajne doświadczenie i na pewno rozmawiamy z innymi różnymi zespołami folklorystycznymi, aby wspólnie zrobić coś ciekawego. Przede wszystkim chcemy, aby muzyka nadal dawała nam radość i cieszyła publiczność. 

 

Wioletta Fijałkowska

Wioletta Fijałkowska

Ma 38 lat. W 2014 roku założyła ludową kapelę dziecięcą „Guzowianki”. Ma dwóch synów, 15 letniego Gabriela i 13 letniego Oliwiera. Obaj kochają muzykę, zaczynają grać, ale na razie nie chcą być częścią zespołu. Pani Wiola nie ma zbyt wiele czasu dla siebie, czy na swoje pasje. Lubi psychologię. Czyta książki w tej tematyce. Kocha podróżować. Wywodzi się z muzycznej rodziny. Ojciec i bracia tworzą znaną w całym regionie „Kapelę Bursów”. 

Skip to content