Szymon Wydra z Radomia, założyciel i wokalista zespołu Carpe Diem, w szczerej rozmowie o muzyce i życiu.
Bardziej analogowy choć cyfrowy
Czy nadal „chwytasz dzień” zgodnie z nazwą twojego zespołu, czyli Carpe Diem?
Nieustająco od 31 lat, a carpe diem to moje drugie imię i nazwisko (śmiech). Wraz z kolegami z zespołu jesteśmy niepoprawnymi optymistami i nie możemy już żyć inaczej. Zresztą, w ogóle za krótko żyjemy na Ziemi, żeby spędzać ten czas, skupiając się na negatywnych sprawach. Chwytamy to, co jest dla nas przeznaczone i każdy z tych momentów jest nasz.
Od twojego występu w pierwszym w Polsce telewizyjnym talent show, czyli „Idolu” mija właśnie 21 lat. Nadal czujesz się tym idolem?
Nie wiem (śmiech). Przede wszystkim Carpe Diem istnieje dłużej, od 1992 roku, a więc już 31 lat. Nasze muzyczne początki brały swoje miejsce z „krainy łagodności”. Zaczynaliśmy od poezji śpiewanej, a to dlatego, że byliśmy i jesteśmy romantykami (śmiech). Udział w „Idolu” uświadomił nam, że istnieją też inne gatunki muzyczne jak pop czy rock i że jesteśmy w tym świetni, a nawet najlepsi… oj, tego może nie pisz (śmiech).
Skład „Karpi” praktycznie się nie zmienił, trzon grupy to Zbyszek i Jarek Suscy. Zmieniacie za to basistów… Dlaczego?
Basiści są zawsze najbardziej krnąbrnymi członkami każdego zespołu, a poza tym grają niskie dźwięki i dlatego trzeba ich temperować, a co jakiś czas wymieniać na nowsze modele. Ale tak na serio, to Tomek Kucharczyk grał z nami przez wiele, wiele lat i nadal jeździ na koncerty, a ostatnio nawet na nich śpiewa. Jedynym minusem jego obecności wśród nas jest totalne ogołocenie naszej garderoby z wszelkiej żywności. Naszym obecnym basistą jest kolejny wirtuoz tego instrumentu, znany muzyk funkowy i jazzowy, czyli radomianin Michał Wróbel. A co do Zbyszka, to nasza muzyczna podróż trwa od 1995 roku, a Jarek gra z nami od 2004 roku. I tak już chyba zostanie…
Żałujesz czegoś po tych ponad 30 latach?
Żałuję, że jesteśmy w takim wieku, że czasem strzyka nam w kręgosłupach i czasem trzeba nacierać kolana maścią. Pomimo tego wciąż nam się chce dzielić się swoją muzyką z publicznością i nadal są ludzie, którzy chcą nas słuchać. Nasza twórczość jest dla nich nadal wartościowa i potrzebna, czego mamy wiele namacalnych dowodów. Widzimy to zwłaszcza na koncertach, bo my zawsze mamy czas dla publiczności, więc jest wiele sympatycznych rozmów czy wspólnych zdjęć. Ostatnio na jednym z koncertów w pewnym dużym polskim mieście słuchał nas jego prezydent, bo jak się okazało też jest naszym wieloletnim fanem.
Czego najbardziej ci brakuje?
Jestem muzykiem, robię to co kocham i spełniam się w tym. Brakuje mi jednak czasu, bo podczas sezonu koncertowego spędzam życie w podróży, poza sezonem prowadzę zajęcia muzyczne dla młodzieży, a w tak zwanym międzyczasie siedzę w studio nagraniowym. Kręci mnie jednak to, że wciąż jest mnóstwo młodych, bardzo utalentowanych, świadomych muzycznie ludzi, którzy już zaczynają deptać nam po piętach, czego zresztą bardzo bym sobie życzył. Teraz, gdy sam uczę innych śpiewać i grać na gitarze, staram się pokazywać im wybór, aby znaleźli własną muzyczną drogę, a nie zamykali się tylko w jednej stylistyce. Sam zaczynałem od poezji śpiewanej, potem tworzyłem bardziej popowe kawałki, a teraz robimy ostrzejszy rock i takie brzmienia też mi pasują.
To może zagrałbyś też disco polo?
Oj, nie… To jakoś nie gra w moim sercu. Pewnie mógłbym coś zagrać, może nawet stworzyć weselny przebój, ale jednak nie byłbym sobą. Szanuję różne wybory różnych muzyków, ale akurat w moim przypadku ludzie wyczuliby, że jest to nienaturalne.
Ale za to promujesz lokalną muzykę w Radiu Radom. Informacja, że poprowadzisz tam program trafiła nawet do portali plotkarskich. Czego jest więcej w tej audycji: twojego gadania czy jednak muzyki?
(śmiech) Nie lubię opowiadać o muzyce, wolę ja prezentować. Program, który tam prowadzę nosi tytuł „Paczka radomskich” i prezentuję w nim różne muzyczne dokonania radomian, choć nie tylko. Myślę, że słuchacze chcą poznać bliżej lokalnych artystów, zresztą wokół programu stworzyła się taka „paczkowa rodzina” i są w niej ludzie z różnych stron świata. Zresztą praca radiowca nie jest dla mnie nowością, bo w latach dziewięćdziesiątych prowadziłem dwa programy i to jeszcze w dwóch konkurencyjnych stacjach radiowych. W jednej była audycja „Carpe Diem zaprasza”, w której prezentowaliśmy różnych twórców, od kabaretów po zespoły, a w drugiej program „Konfrontacje muzyczne”, w którym prezentowałem dwa utwory: oryginał i jego covery. Wiele osób nie miało wówczas pojęcia, że to, co uznawali za muzyczną nowość to przeróbka jakiegoś starego przeboju. Niektórzy nie mogli uwierzyć, że autorem piosenki jest dajmy na to Frank Sinatra, a nie jakiś współczesny idol popkultury. Zresztą stare piosenki mają swój urok, mają tę muzyczną duszę i chętnie się ich słucha, mimo gorszej jakości dźwięku, wynikającej ze starszej technologii. A tak zwana dzisiejsza młodzież jest o wiele lepiej wyedukowana muzycznie i ogólnie, wystarczy zobaczyć jak posługuje się komórką, a dzięki internetowi może znaleźć wszystko, co ją interesuje w kilka sekund. My w ich wieku mieliśmy co najwyżej telegazetę w telewizorze (śmiech).
To na koniec seria szybkich pytań: koncerty czy studio?
Koncerty dają mi, a myślę, że również chłopakom z zespołu, wielką satysfakcję, że jednak nadal ktoś chce nas słuchać, że komuś nasza twórczość wciąż się podoba. Bardzo lubimy grać na żywo, lubimy kontakt z publicznością, mamy dla niej czas. Nie jesteśmy „gwiazdami”, które zrobiły „karierę”, tylko normalnymi ludźmi, zawsze można podejść, porozmawiać, zrobić sobie zdjęcie. Myślę, że nasi fani to widzą. Z drugiej strony studio, które dla mnie jest trochę jak życie iluzją i marzeniami. Piosenek w szufladzie mamy sporo, ale wciąż tworzymy nowe. Jest tylko odwieczny dylemat: co jest naprawdę dobre, co się spodoba, a może coś nowego będzie lepsze niż piosenka, którą jaraliśmy się pół roku temu. Wybór hitów z wielu całkiem dobrych piosenek był i nadal jest trudny.
Kiedy nowa płyta?
Nie ma presji. Niedawno powstała szósta, zatytułowana „Przesłanie”, a jak powiedziałem, piosenek i pomysłów nam nie brakuje. Świat kręci się coraz szybciej. Dziś masz jakiegoś idola, zawieszasz sobie jego plakat na ścianie, ale jutro pojawia się nowy idol, więc stary plakat zrywasz i wyrzucasz. I nie pamiętasz, że go kiedykolwiek miałeś. Moja pierwsza płyta była jeszcze na kasetach magnetofonowych, a dziś płyty kompaktowe to już przeżytek. Ludzie szukają, słuchają muzyki w internecie, tam też ją kupują. Sam jestem taki trochę analogowy, bo lubię szum starych płyt, choć oczywiście tworzę w pełni cyfrowo i korzystam z nowoczesnych technologii. Mimo wszystko, nadal wydajemy klasyczne płyty CD, chociaż nie znajdziesz ich w sklepach. Sprzedajemy je na koncertach, bo są wizytówką zespołu, można je podpisać markerem i stają się super pamiątką. To się sprawdza, bo mamy wielu takich pozytywnych fanów, którzy nie mają nawet odtwarzacza CD, ale mimo tego kupują płytę. Dla takich osób warto grać kolejne 30 lat.
Chciałbyś zagrać w serialu?
Marzę o tym, a zwłaszcza o „Barwach szczęścia” (śmiech)
Nadal zajadasz się majonezem?
Ograniczam i odkąd zjadam go niewiele, schudłem około 12 kilogramów. Wolę majonez o ostrzejszym, bardziej zdecydowanym smaku, ten z sąsiedniego województwa. Chociaż nadal potrafię wstać w nocy, odkręcić słoik i wąchać majonez. Serio! (śmiech)
Ma 47 lat. Radomianin. Absolwent technikum mechanicznego, student dziennikarstwa. Pracował jako instruktor muzyczny w Domu Kultury na radomskich Borkach, serwisant mebli biurowych, sprzedawca w sklepie spożywczo-monopolowym, dziennikarz muzyczny oraz ochroniarz w supermarkecie. W 1992 roku założył zespół Carpe Diem. W 2002 zwyciężył w odcinku telewizyjnej „Szansy na sukces” z piosenkami Ryszarda Rynkowskiego i zajął trzecie miejsce w pierwszej edycji programu „Idol”. Debiutancki album „Teraz wiem” wydał jako Szymon Wydra & Carpe Diem. Najnowszy, szósty już album grupy, nosi tytuł „Przesłanie”. Prywatnie jest tatą 17-letniej córki Simony oraz 7,5 – letniego Rysia oraz wieloletni kibic Radomiaka Radom.